poniedziałek, 25 czerwca 2012

Ta słodka jesień -2-

Na twarzy Michaela pojawił się uśmiech.
-W jaki sposób?- spytał Marlon, wyraźnie zaskoczony tym, że dziewczyna dopiero teraz to mówi.
-Znam kogoś, kto może mieć tą książkę.
-To prywatny kolekcjoner? Tacy raczej nie chcą sprzedawać tak rzadkich książek.
-Nie. To zwykła, starsza pani- Denise uśmiechnęła się lekko. Nie była tak śmiała, jak Brenda- Moja sąsiadka. Kiedyś opiekowała się mną i moim starszym bratem, teraz czasami pomaga z  młodszym rodzeństwem. To ona pokazała mi „Młode serca”, gdy jeszcze byłam małą dziewczynką.
-Fantastycznie- uśmiechnął się Marlon, zadowolony, że w końcu uda im się zdobyć tą książkę- No i co, Micky?  Mówiłem, że jak ja się tym zajmę, to załatwię co trzeba?
-Jeszcze nie załatwiłeś, braciszku. Podziękuję dopiero, jak będę trzymał książkę w ręku!- zaśmiał się młodszy- Kiedy kończycie? Musicie nas tam zaprowadzić!
 Brenda spojrzała na zabytkowy zegarek wiszący na jednej ze ścian. Był na sprzedaż, lecz dziewczyny zawsze z niego korzystały.
-Za pół godziny zamykamy, ale 10 minut wcześniej zaczniemy tu wszystko sprzątać. Ma się rozumieć, że pomożecie nam, chłopcy?- tu znów zalotnie uśmiechnęła się do Marlona.
-Oczywiście- odpowiedział odwzajemniając uśmiech.

*
   Gdy wychodzili na ulicę przed antykwariatem, było już ciemno. Denise upewniła się jeszcze, czy na pewno zamknęły drzwi na wszystkie zamki, odwróciła się i niepewnie spojrzała na Jacksonów.
-Mamy samochód- powiedział Marlon, domyśliwszy się o co jej chodziło- Zaparkowałem go kawałek stąd.
-Prowadźcie- uśmiechnęła się Brenda.
Przeszli kilka metrów, aż bracia zatrzymali się przy jednym z samochodów. Był to czerwony Buick, jeden z nowych modeli- wyglądał jak dopiero zabrany z salonu.
-Wow! Świetna bryka!- krzyknęła z zachwytem Brenda i delikatnie dotknęła samochodu, jakby nie wierząc, że jest naprawdę ich. Marlon zaśmiał się i otworzył auto kluczykiem. Gdy widział, że dziewczyny nie zwracają na nich uwagi, podszedł do Michaela i powiedział mu coś na ucho.
-Denise, ogarniasz to? Nie dość, że jedziemy z The Jacksons, to jeszcze takim samochodem!- wyszeptała z zachwytem Baily do przyjaciółki. Denise zaśmiała się cicho.
-Ja też nie mogę do końca w to uwierzyć.
Spojrzała na Michaela. Okazało się, że on również się w nią wpatrywał. Szybko spuściła wzrok, a jej policzki się zaczerwieniły.
-Wsiadacie?- spytał starszy Jackson po chwili ciszy.
-Oczywiście- odparła Brenda. Michael otworzył im tylnie drzwi auta.

*
 Po kilku minutach drogi byli już na miejscu. Prowadził Marlon, właściciel czerwonego Buicka. Gdy parkował na wskazanym przez dziewczyny miejscu, przyglądał się okolicy. Kątem oka dostrzegł, że Michael również się rozglądał. Typowa biedniejsza dzielnica afroamerykanów. Kiedyś i oni w takiej mieszkali.
-Sąsiadka mieszka dosłownie drzwi obok- oznajmiła Denise.
 Stali teraz na klatce schodowej, przy mieszkaniach 133 i 134. Na drzwiach z numerkiem 133 napisane było Państwo Aplleby, a na drzwiach obok- Pani Parker.
 Denise zapukała do drzwi z numerkiem 134.
-Już idę- słychać było miły głos dobiegający z mieszkania. Po chwili drzwi się otworzyły i nastolatki zobaczyli starszą, sympatyczną panią. Czarnoskóra, grubsza, z burzą siwych włosów na głowie. Ubrana była w różową sukienkę i tego samego koloru domowe kapcie.
-Och, to Ty, skarbie- powiedziała z uśmiechem na twarzy. Jej głos był niezwykle ciepły i sympatyczny- Mogę w czymś pomóc?
-Dzień dobry, pani Parker. Mam dość nietypową sprawę- zaczęła niepewnie Denise- Pamięta Pani książkę „Młode serca”?
-Oczywiście, kochanie. Jak byłam w waszym wieku, to była to niezwykle popularna powieść. Do dziś jest moją ulubioną. Kojarzy mi się z moją młodością- powiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę melancholii- Czemu o nią pytasz? Potrzebna do szkoły?
-Nie do końca, pani Parker. Widzi pani, tych dwóch chłopców szuka jej od dawna. Bardzo im zależy na tym, żeby ją mieć. Szukali wszędzie, lecz jest to ogromny unikat. Zjawili się w naszym antykwariacie z nadzieją, że u nas ją znajdą. Są gotowi zapłacić duże pieniądze. Pomyślałam, że…
-…że ja ją mam?- przerwała pani Parker. Przez chwilę Denise zrobiło się gorąco; pomyślała, że zdenerwowała sąsiadkę.
-T-tak. Przepraszam, jeśli…
-Mam i tak się składa, że dwa egzemplarze- uśmiechnęła się. Denise westchnęła z ulgą- Wejdźcie, kochani- powiedziała i wpuściła nastolatków do środka.
 Jej małe mieszkanie było bardzo urocze. Czyste, schludne i w starym stylu, tak jak u większości starszych pań. Składało się z dwóch pokoi, małej kuchni i łazienki. Na kaloryferze siedział czarny kot; drugi, rudy, kręcił się po pokoju.
-Usiądźcie sobie, a ja jej poszukam- powiedziała, idąc do drugiego pokoju. Bracia nie czuli się zręcznie: nie spodziewali się tak ciepłej reakcji ze strony starszej pani. Zaczęli oglądać obrazy, które wisiały na ścianie. W tym czasie rudy kot podszedł do Michaela i zaczął ocierać się o jego nogę.
-Micky, widzę, że komuś wpadłeś w oko- zażartował Marlon, za co po chwili dostał kuksańca w bok, po czym wszyscy wybuchli śmiechem. Michael kucnął i zaczął głaskać kota, który rozłożył się tuż przy nim. Nie zauważyli, gdy pani Parker wróciła.
-Przepraszam, że tak długo to trwało, ale wiecie, już nie te lata- zaśmiała się. W ręku trzymała dwa zakurzone egzemplarze „Młodych serc”. Teraz wzrok wszystkich skupił się na książkach.
-Jedną kupiłam, gdy tylko wyszła. Trzymałam ją na półce wiele lat i czytałam wielokrotnie. Później moja córka ją pożyczyła. Po przeczytaniu nie mogła jej znaleźć i w ramach przeprosin kupiła drugą. Wtedy odnalazła się ta pierwsza- pani Parker zaśmiała się ponownie- W rezultacie mam teraz dwie. Panowie to zapewne kolekcjonerzy, więc dam tą, nowszą, jest w lepszym stanie.
-Nie trzeba, proszę Pani- powiedział Michael- Niech Pani ją zatrzyma dla siebie. Ile by Pani za nią chciała?- spytał.
-Mój drogi, nie chcę pieniędzy. Na leki mi wystarcza, nie jest jeszcze tak źle- uśmiechnęła się serdecznie, podając mu książkę- Może szarlotki? Upiekłam dziś rano. Według przepisu mojej mamy. Pyszna, uwierzcie, moja mama robiła najlepszą na świecie! 
Młodzi uśmiechnęli się, ale odmówili.
-I tak wam dam po kawałeczku- powiedziała pani Parker, a uśmiech nie znikał z jej twarzy. Wizyta młodzieży wyraźnie ją ożywiła. Cała czwórka zaśmiała się, a starsza pani poszła do kuchni. Denise, Brenda, Michael i Marlon usiedli przy stole. Michael wyciągnął z portfela dwieście dolarów i położył na półce ze starymi, rodzinnymi zdjęciami. Na jednym  nich była młoda pani Parker.
-Była piękna- wyszeptał, choć reszta nie wiedziała czy mówi do nich, czy do samego siebie.

 Pani Parker wróciła z tacą, na której były cztery talerzyki z dużymi kawałkami szarlotki i małe filiżanki z herbatą. Postawiła tacę na stole i sama usiadła na fotelu. Cała czwórka zaczęła zajadać się ciastem.
-Pyszna!- oświadczył Michael po zaledwie jednym kęsie- Proszę Pani, jest Pani aniołem!
Wszyscy zaczęli się śmiać.
 Przez całą wizytę u sąsiadki, właścicielka opowiadała o swojej rodzinie, a także o czasach młodości. Kilkakrotnie ktoś z czwórki brał kolejną porcję szarlotki. Czas mijał im niezwykle sympatycznie i wyjątkowo szybko. W końcu Denise spojrzała na zegarek.
-O Boże, już 20! Muszę iść do rodzeństwa. Rodzice już pewnie wyszli na nocne zmiany.
Bracia spojrzeli na nią wyraźnie zawiedzeni.
-Już musisz iść?
-Bardzo mi przykro, ale tak. Nie mogę ich zostawić samych. Brat ma 8 lat, a siostra 5. Są za mali, coś może im się stać- powiedziała wstając od stołu.
-Myślałem, że jeszcze gdzieś pójdziemy- powiedział Marlon, który od jakiegoś już czasu z wzajemnością wpatrywał się w oczy Brendy.
-Ja również bym jeszcze się przeszła, ale naprawdę nie mogę- powiedziała Aplleby, po czym wyniosła talerzyk do kuchni. Michael również wstał. Gdy wróciła, pani Parker powiedziała:
-Kochanie, nie martw się. Ja do nich pójdę.
 Dziewczyna stanęła w miejscu.
-Naprawdę?- spytała, a w jej głosie była nutka niedowierzania i radości.
-Naprawdę. Młodzież musi się wyszaleć- uśmiechnęła się- Mam klucze do waszego mieszkania. Pójdę do Twojego rodzeństwa, zrobię im kolację i przygotuję do snu. No, na co czekacie? Lećcie już!
 Momentalnie na twarzach całej czwórki pojawiły się szerokie uśmiechy. Michael chciał zanieść resztę talerzyków, ale pani Parker go powstrzymała.
-Zostaw, ja to zrobię. Idź już- uśmiechnęła się widząc jego radość. Młodzi szybko założyli swoje kurtki, które wisiały na wieszaku w przedpokoju i serdecznie pożegnali starszą panią, po czym szczęśliwi wyszli.
-To gdzie idziemy?- spytała Brenda, która szła już z Marlonem pod rękę.

Ta słodka jesień -1-

Wyraz twarzy Denise momentalnie się zmienił. Na słowa przyjaciółki ożywiła się.
-Co Ty pleciesz?- spytała wyraźnie nie dowierzając dziewczynie.
-No normalnie, są tu! Szukają książki. Wyjrzyj, jak nie wierzysz.
 Aplleby zajrzała dyskretnie przez framugę do drugiego pomieszczenia. Przy półkach stało dwóch czarnoskórych chłopaków. Ich głowy zdobiły wielkie afro. Nosili podobne, kolorowe stroje: dzwony, buty na koturnach i obcisłe, ciepłe koszule z kołnierzykami i długimi rękawami. Wyglądali jak wszyscy inni czarnoskórzy nastolatkowi z tamtych czasów. Takie ubrania były modne i każdy, kto chciał być na topie, musiał się tak ubierać. Zresztą, spodni innych niż szerokie dzwony nie było w sklepach.
 A afro? To była duma czarnoskórych, którzy w tamtych czasach nie mieli jeszcze wielu praw. Nosili je zarówno mężczyźni i kobiety.
„To nie oni. Pewnie się pomyliła”- pomyślała Denise, lecz w tej chwili jeden z chłopców się odwrócił. Wtedy wszystkie wątpliwości momentalnie zniknęły. Te oczy, ten uśmiech…
-Przepraszam Panią- Michael odezwał się niepewnie- Jest ta książka?
Przełknęła ślinę i przez kilka sekund stała jak wryta. Michael Jackson, największy czarnoskóry idol nastolatek ostatnich kilku lat, stała przed nią i pytał o książkę.
-Książka…- wymamrotała cicho. „O Boże, przecież nie wiem o jaką książkę mu chodzi! Brenda nie zdążyła mi powiedzieć.”
-Przepraszamy, myśleliśmy, że koleżanka Pani powiedziała- odezwał się drugi, który jak się okazało, już od jakiegoś czasu także się na nią patrzył- Szukamy „Młodych serc”*  Josepha McSmitha** .
-Och, tak- powiedziała niewyraźnie Denise. Skarciła się za to, bo wydawało się jej, że zabrzmiała nieprzyjemnie- To prawdziwy biały kruk.
-Niestety. A bratu bardzo zależy, żeby ją mieć- rzekł starszy z nich, Marlon.
-Obawiam się, że takiego unikatu u nas nie będzie…- powiedziała niepewnie, bardzo żałując, że nie może im pomóc. „Chociaż…”- z toku myśli wyrwał ją ponownie głos starszego Jacksona.
-Wielka szkoda. Szukamy tej książki w całym stanie. Przeszukaliśmy już największe i drogie antykwariaty, ale nie znaleźliśmy jej. Michael stracił już nadzieję, ale ja bardzo chcę uszczęśliwić mojego małego braciszka- tu uśmiechnął się głupio. W odpowiedzi Michael uderzył go lekko łokciem w bok- Dlatego właśnie przeszukujemy teraz niewielkie antykwariaty. Nigdy nie wiadomo, jakie skarby można znaleźć w takich miejscach.
-To prawda- odezwała się Brenda, która również od jakiegoś czasu stała z boku i przysłuchiwała się rozmowie- I proszę nie mówić do nas per pani, za młode jesteśmy- tu uśmiechnęła się figlarnie do Marlona- Ja jestem Brenda, a ta znawczyni to Denise.
-Miło nam- powiedział Marlon, któremu wyraźnie spodobała się otwartość nastolatki- Jestem Marlon, a to mój młodszy…
-Och, nie musisz was przedstawiać! Jak można was nie kojarzyć! Marlon i Michael Jacksonowie, gwiazdy The Jacksons! Uwielbiam was chłopaki!
 Michaela wyraźnie ucieszyła ta informacja. Uśmiechał się raz do jednej, a raz do drugiej dziewczyny.
 Marlon zaśmiał się patrząc na Brendę.
-W radiu ciągle leci Enjoy Yourself, świetny kawałek!
-Dzięki, Brenda. No cóż, przykro mi, że nie macie tej książki. W takim razie pójdziemy już. Zostało nam jeszcze dwa antykwariaty w mieście, chciałbym jeszcze dziś wszystkie z nich zaliczyć. Kto wie, może w jednym z nich znajdziemy te Młode serca?
 Szli już do wyjścia, gdy odezwała się Denise:
-Czekajcie!
Bracia odwrócili się jej stronę.
-Hm?
-Chyba mogę wam pomóc.

*Młode serca to powieść wymyślona przeze mnie na potrzeby opowiadania.
**Joseph McSmith to autor wymyślony przeze mnie na potrzeby opowiadania.

Ta słodka jesień- prolog

-Ale nuda- westchnęła Brenda- Która godzina?
-Dopiero 17.
-Słodki Jezu- wymamrotała- Myślałam, że siedzimy tu już kilka godzin, a minęła zaledwie jedna?
 Cała Brenda. Nigdy nie może usiedzieć na miejscu, szybko się nudzi. Zaczyna się już w szkole. Na lekcjach nigdy nie ma co robić, chyba, że całą godzinę lekcyjną przegada z koleżanką z ławki lub przystojnym kolegą z klasy. Jednak nie zawsze może sobie na to pozwolić, więc czasami zdarza się jej po prostu nie przyjść. Na przerwach, jak wiadomo, jest o niebo lepiej. Może rozmawiać ze wszystkimi znajomymi z całej szkoły, a znajomych ma dużo. Najgorzej jest jednak w pracy, w tym cichym i spokojnym antykwariacie.
-Yhym- odparła Denise, nie odrywając wzroku od czytanej książki.
-Jezu, ratuj.
-Jakby byli klienci, to miałabyś co robić.
-Taak, a kto tu dziś był? Ten stary dziadek, co przychodzi zawsze raz na tydzień i dzieciaki od komiksów?
-I jeszcze Tony- dodała Denise, przewracając na kolejną stronę książki.
-No tak, jeszcze Tony. W sumie, to niezły jest, co nie?
-I zajęty.
-No to co?- zaśmiała się Brenda.
-Oj Brenda, Brenda- Denise pokręciła głową.
 Antykwariat, w którym pracowały, składał się z dwóch pomieszczeń. W jednym były książki, setki używanych książek poupychanych na półkach według gatunków i autorów. Na środku stał kosz z przecenionymi książkami. Były to najczęściej zniszczone lub stare i niemodne tytuły. Tu były też drzwi wejściowe. W drugim pomieszczeniu były różnego rodzaju starocie, najczęściej figurki z porcelany i zabawki, a do tego używane płyty winylowe i gramofony. W rogu tego pomieszczenia była kasa, przy której siedziały dziewczyny. Oprócz tego na tyłach była łazienka.
 Siedziały słuchając muzyki z gramofonu, gdy nagle usłyszały dzwonek. Dzwonek zawieszony był przy drzwiach wejściowych w pierwszym pomieszczeniu. Z punktu, w którym siedziały Denis i Brenda, nie było widać, kto wchodzi.
-Idź obsłużyć klientów, jeśli się tak nudzisz- powiedziała Denise do Brendy. Gdy tylko Brenda zniknęła z jej pola widzenia, Denise wróciła do lektury.

 Po kilku minutach Brenda wróciła. Denise była tak zaczytana i nieobecna, że nie zauważyła nawet jak Brenda do niej podchodzi.
-Denise!- szepnęła jej do ucha.
-Co? Czemu szepczesz?
-Cii!- pokazała jej palcem, żeby mówiła ciszej- Nie zgadniesz, kto właśnie przyszedł do naszego antykwariatu.
-Hm?
-Pieprzone The Jacksons!